Całe życie próbowałam wypełnić pustkę, którą często czułam, dziurę, która bólem przeszywała moje ciało od stóp do głów. Ratowałam się przysłowiami ludowymi, które wywodziły się z mądrości narodu, lub inspirującymi cytatami o życiu widzianymi oczami mądrych ludzi. Wiele lat pisałam też pamiętnik, który pomagał mi sprostać trudnym chwilom, gdy nie znajdowałam wsparcia wśród bliskich. Dzięki temu uniknęłam realizacji odebrania sobie życia, gdy takie pomysły się pojawiały. To była moja nadzieja, ostoja, gdy traciłam poczucie sensu życia. Ludowe mądrości, inspirujące cytaty nadawały trwałość jakiemuś porządkowi, którego nie było w mojej rodzinie.
W mojej rodzinie panował chaos, bezprawie, nadużycia. Pisanie pamiętnika pozwoliło mi na poczucie bezpieczeństwa i przeżycie w niesprzyjających okolicznościach. Pisałam od okresu dojrzewania aż do narodzin syna i jego wczesnego dzieciństwa. To mnie trzymało w pionie i mobilizowało do życia, mimo, że traciłam jego smak. Dopiero kryzys wieku średniego -„słynna rycząca czterdziestka” i wejście w okres dojrzewania mojego syna, znowu powalał mnie na ziemię, z której coraz trudniej było mi się podnosić. O pamiętniku zapomniałam, cytaty przestały działać, nie widziałam dla siebie deski ratunku. Gdy pojawił się pomysł rozszerzonego samobójstwa, bo chciałam odejść ze świata zabierając ze sobą swoje dziecko, przeraziło mnie to. Nie widziałam rozsądnego rozwiązania. Nie chciałam zostawić samego syna, bo ojca już dawno stracił, jeśli w ogóle go miał? A dziadków nie uważałam za odpowiedzialnych do sprawowania nad nim opieki.